Zgredek

 Razu pewnego, podczas jednej z kolejnych nieprzespanych wietrznych nocy, zaszczycił mą osobę wizytą dziwny gość. Postać nieco osobliwa, bowiem nie do końca rzeczywista, ni to materialna, ni niematerialna. Nie jestem w stanie określić, na ile był on faktycznie moim gościem, a na ile wytworem mojej wyobraźni, ale jeśli musiałabym ocenić, to wstrzeliłabym go gdzieś pomiędzy fifty-fifty. Nie wiem, jak i dlaczego się u mnie znalazł, ale uparcie powracał, nie wiem również jak wchodził, bowiem nigdy nie przyłapałam go na korzystaniu z drzwi, okien, teleportu ani międzywymiarowej szczeliny. Ot, nie było go, nie było i nagle był, tak po prostu. Siedział zawsze przygarbiony na pufie i smucił się nieco, kościstym łokciem opierając o kant stołu. Ubrany był w łachy, zaniedbany taki, wychudzony, no bidula. I tak siedział i tylko na mnie patrzył, tymi swoimi dużymi ślepiami.

Pierwszym razem przestraszyłam się go nieco bardziej, niż powinnam. Schowałam szczelnie pod kołdrę i trwałam tak w bezruchu, aż nie zniknął. Czułam jego obecność całą sobą, a im bardziej przerażona się stawałam, tym bardziej uparcie on tam był. Drugim razem już nie chowałam się cała pod kołdrę, wystawiłam zza niej tylko kawałek twarzy. Patrzyłam na niego bardzo długo, obserwowałam uważnie. Za którymś razem znudziło mi się czekanie, aż pójdzie, więc zaczęłam z nim gadać. "Spoko", powiedziałam. "Ty sobie tu siedź, a ja będę robić swoje, kapiszi?". I nie widziałam tego, nie mogłam tego widzieć, ale poczułam że pokiwał głową. I siedział, a ja robiłam swoje.

Mijały tak miesiące, coraz bardziej przyzwyczajałam się do jego obecności. Wpierw myślałam, że przywiązany jest do miejsca, lecz przeprowadzałam się, zmieniałam hotele, pokoje, mieszkania, a on zawsze znajdował sobie miejsce przy stole i siedział taki przygarbiony. I patrzył. Siedział, a ja robiłam swoje. 

Jest taki trochę samotny, ale ja też, więc jakoś tak koegzystujemy. Lubię sobie wyobrażać, że ucieka do mnie posiedzieć sobie w ciszy z przyjazną duszą. On też czasem potrzebuje spokoju. Ucieka z domu, od żony tyranki i trójki dzieci. Dzieciaki, jak to dzieciaki, drą się i są rozpuszczone, a żona - potężna matrona z potężnym nosem - zagania go i zastrasza. Dlatego siedzi taki potulny i ani śmie się ruszyć. Cziluje bombę póki może.

Jakbyś zapytał mnie o zdanie, to uważam że ma na imię Stefan i pracuje na dwa etaty. Jeden w fabryce spinaczy, a drugi jako asysetent prezesa spółki RUCH.S.A., zajmuje się papierkową robotą i umawia mu spotkania z co ładniejszymi ajentkami. To stresująca praca, nic więc dziwnego, że musi czasem odreagować. To już rok jak do mnie przychodzi, niedawno obchodziliśmy rocznicę. Miał małą przerwę w pokazywaniu się, bo jakoś tak wyszło, że w pokoju nie miałam stolika. Więc przylazł, kiedy tylko zamieszkałam w miejscu ze stołem, no i wziął i się rozsiadł.

I nadal siedzi, a teraz czuję, że zagląda mi przez ramię. I mam wrażenie, że się uśmiecha. Chyba lubi, kiedy piszę.

Komentarze

Popularne posty