Sprawa Jurka Gościniaka

 Dzień dobry, proszę Pana, Pan to zawsze tak tutaj, przeganiając gołębie stoi i straszy, straszy i stoi? Zapytany o zdanie, mimo że bardzo nie chcę, musiałbym podważyć pański autorytet nieco, co mogłoby nam obu, delikatnie mówiąc, przysporzyć problemów. Problemów, prawda, nie tyle dodatkowych i niepotrzebnych, co wyimaginowanych, jak, dajmy na to, sprawa Jurka Grześkowiaka. Jurek Grześkowiak, otóż Grześkowiak Jurek to był, panie, złoty chłopak. Chłopak na tyle złoty i czysty, czysty i złoty, że jakby był sukienką, to utkaną z najdelikatniejszego jedwabiu, który to jedwab, jak powszechnie świadomości publicznej wiadomo, wyciągają z dup jedwabników chińskie dzieci. 

Tak więc Jurek, Jurek-sukienka jak bańka wstańka miał, prawda, problemy z równowagą. Wchodził ci on do sklepu i przewracał się, to na regały, to na witryny cukierni, kiwając się z tym swoim pękatym brzuszyskiem, to w jedną, to w drugą stronę i spędzając tym samem sen z powiek nieroztropnych matek. To w prawo, to w lewo, to w kółko Macieju, a Maciejowe kółko, trzeba przyznać, nie było tym faktem w żadnym stopniu uradowane. Wręcz przeciwnie - rosnąca jego irytacja powoli wypełniała środek owego kółka gniewem, żarem i goryczą. 

Jurek zaś, starając się żyć życiem normalnego, prawego obywatela, niczym smród gotującego się na wolnym ogniu i  to bez przykrywki kalafiora, zatruwał życie innych Normalnych, Prawych Obywateli, właścicieli sklepików oraz lad rzeźniczych. W sprawie Jurka Grześkowiaka zebrała się więc razu pewnego Osiedlowa Rada, złożona z owych Normalnych, Prawych Obywateli. Skotłowali się wszyscy w małym, acz gustownie urządzonym salonie starej Sołtysowej i przeprowadzili naradę. Stary Sołtys, ubrany, proszę ja ciebie, w swój odświętny brązowy garnitur i szczęśliwy krawat w paski, wyszedł przemawiać jako pierwszy, jak to, rzecz jasna, na sołtysa przystało.

- Drodzy Państwo, szanowni Panowie, miłe Panie i wykluczone z naszej społeczności osoby niebinarne... - począł swoją przemowę Sołtys, wychodząc na środek obszernego ruskiego dywanu. - Dobrze wiemy, dlaczego zebraliśta się wszyscy w salonie szanownej małżonki mojej Matyldy, ale jakby kto nie wiedział, to ja przypomnę. Więc radzić dzisiaj będziemy w sprawie kolegi naszego, Grześkowiaka Jurka, Jurka Grześkowiaka. Jurek jaki jest, każdy widzi, i choć naszym sercom drogi... - tu czknął potężnie Sołtys, ksztusząc się, proszę ja ciebie, własną flegmą. - To jednak damy nasze czcigodne ważniejsze są niźli jego krągłość, wypadałoby więc, w hołdzie dla nich, uradzić nieco. Ale najpierw, pany kochane, zapraszam tutaj na małe co-nieco.

Więc sołtys nasz drogi powiedział, co wiedział, a Rada Normalnych i Prawych Obywateli przeniosła się z gustownego salonu do nieco mniej gustownej kuchni. Na ten widok obaj Sołtysowie odetchnęli z ulgą niemałą, każdy co prawda z innego powodu. Sołtysowej ulżyło, kiedy młody Gaca zabrał obszczane gacie swoje z jej, na dziesięcioletni kredyt wziętej i jeszcze spłacanej, meblościanki i przeniósł się na spłacone już dawno kuchenne taborety, Sołtys zaś z kolei poklepał się po brzuszysku swoim pękatem, które to brzuszysko rozmiarem swoim doganiało powoli brzuszysko Jurka, napełniając sprzedajną duszę Sołtysa niepokojem.

Mijały dni, a każda, proszę sobie wyobrazić, narada Osiedowej Rady kończyła się w sposób następujący - pod stołem i żonami z mozołem spod stołu wyciągającymi mężów. Zbierali się co tydzień u sołtysowej, z sołtysem w jego odświętnym brązowym garniturze i tak się, prawda, bardzo trudzili radzeniem, że nie uradzili nigdy nic innego, prócz wizyty do monopola. Całodobowego.

I trwało to tak, tydzień za tygodniem, rok za rokiem, a Gościniak Jurek, Jurek Gościniak dalej kręcił się tam i spowrotem, sklepy osiedlowe demolując i demoralizując dzieci nieroztropnych matek. Aż w końcu, drogi panie, wspomniane wyżej Maciejowe kółko, którego to środek wypełniony był gniewem, żarem i goryczą, nam się rozsypało. Wkurwiło się po prostu i zajebało Jurka Gościniaka, Gościniaka Jurka sołtysową siekierką.

Tak więc, drogi Panie, w konkluzyji tylko Panu przekażę, że lepiej dla nas obu byłoby, gdyby wstrzymał się Pan z pytaniem mnie o zdanie, bo wyniknąłby z tego problem równie wyimaginowany, co sprawa Jurka Gościniaka, Gościniaka Jurka, i jeszcze by który z nas, przypadkiem zupełnym, skończył pod sołtysową siekierką. Wróćmy więc lepiej, drogi panie, do tematu: czy zawsze Pan tak tutaj, przeganiając gołębie, stoi?




Komentarze

Popularne posty