Moje świąteczne "ale".
Podążałam za nimi
Szli okryci w
płaszcze
Z chustkami w
barwie krwi
Trzymającymi
ich małe głowy, aby nie powpadały do śniegu
Naprawdę, komicznie to wyglądało. Grupa małych skrzatów,
opatulonych krwistoczerwonymi szalikami, przytulonych do siebie jak
te śmieszne pingwinki dreptała powoli, uparcie dążąc do celu i
głośno fałszując melodię Cicha
noc. Zakrawa o ironię. Chociaż w sumie, to i tak już nie była cicha.
W
każdym razie, oni szli i szli, udając, że wcale nie jest im
piekielnie zimno w tych cieniutkich płaszczykach, a ja trzęsłam się
ubrana jak Afrykańczyk na Syberię i przytulona do termoforu. Pukali do kolejnych drzwi, męcząc Bogu ducha winnych ludzi, a ci,
chyba wzięci na litość, wrzucali im parę groszy do puszki albo
dawali pierniczki. A mi nikt nie dał nawet złamanego ciastka.
Prawdopodobnie dlatego, że dwudziestoletnia baba raczej powinna o
tej porze być w pracy albo na studiach. Ale nie! Juleczko,
pójdziesz z nimi? Oczywiście, że pójdziesz, przecież ty tak
lubisz dzieci! A
i owszem, lubię. Ale tylko na słono.
― Pingwiny
moje drogie, chwilę uwagi proszę. Dziękuję. Nie wiem, jak wam,
ale mi się wydaje, że kasy uzbieraliście już
wystarczająco, a od tych słodyczy zęby wam powypadają. Będziemy
się już zbierać, co?
Ależ
oczywiście, że to było pytanie retoryczne.
Po
długich protestach udało nam się ustalić jako-taką ugodę. Trzy
domy i do domu. Może jakoś to przeżyję.
I
przeżyłam. Wyrośnięte pingwinki podzieliły się między sobą
zarobkiem i uśmiechnięte pognały do domów, a stara pingwinica
obrała kurs na pobliską kawiarnię. Weszłam do niej powoli,
rozkoszując się ciepłem panującym w środku i zaciągając
zapachem pomarańczy wymieszanych ze zmieloną kawą. Gapiłam się
na menu a w moim umyśle toczyła się walka dobra ze złem: mała
czarna z dodatkiem chili (kto to wymyślił, ja się pytam?!) albo
standardowe cappucino.
No
i się w końcu wytoczyła. Zamówiłam to przeklęte chili. Usiadłam
przy wolnym stoliku i czekałam. Czekałam. Czekałam. No cóż,
zapuściłam tam korzenie, a mój skarb nadal do mnie nie dotarł. W końcu
ruszyłam zasiedziały tyłek i poszłam zrobić awanturę pracownikom.
Przynajmniej taki miałam zamiar, bo okazało się, że moja kawusia była
gotowa do odbioru. Ale ale! Zawsze musi być ale. W tym przypadku
moje ale miało na imię Alek, jak się później dowiedziałam. Patrzyło na
mnie wrogim spojrzeniem, a ja natychmiast oprzytomniałam. Moje ale chce
mi podpierniczyć kawę! Zmierzyłam go wzrokiem. Potem on mnie. Jakbyśmy
mieli jakieś linijki w oczach. Patrzyłam na niego jak zaczarowana dobrą
chwilę a potem, nie zważając na ludzi stojących wokół mnie, rzuciłam się
biegiem po picie. Alek najwidoczniej wpadł na to samo. Biegliśmy tak,
niczym dostojne pelikany, spędzając sen z powiek nieroztropnych matek i
potrącając ich pociechy po drodze. Te kilka metrów ciągnęło się przez
długie sekundy. Serio mówię, zawsze byłam kiepska z wuefu. No ale. W
końcu udało się. Dotarłam do kubka pierwsza! Złapałam go szybko i,
wymijając zawiedzionego Alka, upiłam łyka. To naprawdę nie był dobry
pomysł.
Mój język płonął żywym ogniem, a gardło, dla odmiany,
martwym. Przełyk błagał o wodę, a ja czułam, że umieram. Tortury trwały
krótko, bo, wiedziona instynktem samozachowawczym, wyplułam wszystko na
podłogę. O ile podłogą można nazwać śnieżnobiałą koszulę Alka.
Przerażona, zaczęłam przepraszać i wycierać plamę chusteczką. On jednak
powiedział, że spokojnie, nic się nie stało. Że nie mam się niczym
przejmować, ale w zamian za to umówię się z nim jutro na kawę. Tym razem
bez chili. Z jednej kawy robiły się dwie, trzy, a potem to już z górki,
wódeczka na weselu. Naszym weselu.
Żartuję. Gościu zaczął się
wydzierać, bo koszula była warta kilkaset peelenów. Spieszył się na
spotkanie, ale chciał ode mnie pieniądze za zniszczenie jego
ekskluzywnej szmatki. Imię wyczytałam z wizytówki.Wesołych świąt, Alek. Niech chili będzie przeciwko Tobie.
Ho ho ho!
Czy wszyscy byli grzeczni? Majeczko, odrobiłaś ładnie zadanie z chemii? Natalko, a Ty? Napisałaś coś wreszcie po pół roku? A Ty Marysiu? A Ty to byłaś uśmiechnięta cały rok, to pamiętam. Widzisz, jaką staruszek ma dobrą pamięć! Karolinko, kochanie moje, zdałaś na to prawko, prawda? Pewnie, zdolna dziewczyna jesteś! A Ty? Tak, Ty! Tutaj, przed monitorem! Byłeś grzeczny?
Jeśli tak, to masz szczęście. Bo Mikołaj wszystko widzi i już leci do Ciebie z prezentami! Albo z czymś innym...
Mikołaj życzy Ci również dużo zdrówka, także psychicznego, żebyś przetrwał moje twory, dużo słodyczy, bo słodycze są słodkie i dobrze spędzonego roku dwa zero siedemnaście. I niech moc będzie z Wami! :)
A tak przy okazji, ze spraw ważnych i ważniejszych:
jakoś niedługo, za... powiedzmy, że za trzy tygodnie, Julcia zmienia adres bloga, albo przeprowadza się na adres: czarnokropka.blogspot.com
Więc po trzech króli zapraszam Was właśnie tam :)
Jejku jakie to było słodkie. Naprawdę. Podobało mi się to opowiadanie jak nie wiem. Już myślałam, że zrobisz sweet ending story, ale się nie zawiodłam! Uwielbiam takie rzeczy. Miałam opublikować świąteczne podsumowanko, ale nie mogłam go znaleźć, dlatego za chwilę się za to zabieram XD
OdpowiedzUsuńSpóźnione wesołych świąt <333333333
Hahah, dziękuję :*
UsuńJakie cudowne opowiadanie. Świetne zakończenie! Piszesz normalnie jak zawodowiec. Jak będziesz chciała wydać kiedyś książkę, to zapisuję się już na listę przedpremierową xD Powiem, że historyjka bardzo wciągająca i mega słodka ♥ Naprawdę miło się czytało.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że poradziłaś sobie z tym hasłem i przepraszam, że dopiero teraz się skapnęłam.
Pozdrawiam! :**
Aww, dziękuję <3
Usuń