C1.7 | Prolog
Nie
było ciepło. Parno, duszno, gorąco, piekielnie – owszem. Ale na pewno nie
ciepło. Zbierało się na burzę. Gwiazda trzy dni temu schowała się za linią
horyzontu, a bramy miasta ostatecznie zamknięto. Zostałam sama. Pyłki
kwitnących neandrów drażniły moje gardło i wzmagały uczucie pragnienia, a
bzyczące nad uchem dwuraszki bezlitośnie kąsały moje łydki. Gęsty las i brak
jakichkolwiek gwiazd raczej nie ułatwiał poszukiwań osady, położonej gdzieś na
pustkowiu, bardzo daleko stąd. Mięsiste liście chlorodendranów rzucały
złowrogie cienie na prowizoryczną ścieżkę, a rytmiczne nawoływania szebraków,
tak radosne w świetle dnia, teraz wydały mi się złośliwe. Olbrzymi mazgor
zanurkował w krzakach kilka litów* ode mnie, wypłaszając z nich bandę ptaków,
które odleciały z łoskotem, wywołując na moim karku nieprzyjemne dreszcze.
Szukanie jeżyn po zmroku to nie był dobry pomysł.
Niebieskie
światło latarek odbiło się w moich okularach i zamiast oślepić mnie, zrobiło to
z gromadą ludzi stojących naprzeciwko. Stojąca na ich czele kobieta przymrużyła
oczy i zaklęła po cichu. Stojący za nią mężczyzna podbiegł do mnie i związał mi
dłonie. Nie protestowałam. Popchnął mnie lekko w stronę swojej domniemanej rahbari. Ona zaś przez dłuższą chwilę
lustrowała mnie lodowatym spojrzeniem, aż w końcu przemówiła, głosem tak
chłodnym, że sam Hades by się go nie powstydził:
– Co ona tu
robi? – rzuciła, spoglądając na współpracownika, zupełnie jakby mnie tam nie
było.
– Stoi. –
Mężczyzna, który skrępował mi ręce wydał z siebie gardłowy rechot i przybił
żółwika ze swoim kolegą, wyprostował się jednak i odchrząknął pod znaczącym
spojrzeniem kobiety.
– Co ty tu
robisz? – tym razem zwrócił się do mnie. Nie odpowiedziałem. Nie zrobiłam tego
także, kiedy ponowił pytanie.
Zirytowana
blondynka przestąpiła z nogi na nogę i złożyła ramiona pod piersiami.
– To może
dowiem się chociaż, kim jesteś? – tu dała mi chwilę czasu na odpowiedź. Nie
doczekawszy się jej, kontynuowała:
– Nie? Dobrze.
Chcesz się bawić – zabawmy się! Abraham, zaprowadź towarzyszkę
Niski brunet popchnął mnie do przodu, szepcząc mi do ucha:
– Panie
przodem.
* lit –
jednostka miary odległości, około 50 cm.
Świetny początek. Dreszcze przebiegły przez moje plecy. Doskonale trzyma w napięciu. Po prostu mam ochotę wydusić z ciebie siłą ciąg dalszy ;) a tak poważnie to naprawdę tęskniłam za twoją twórczością. I się doczekałam. Zainteresowałaś mnie. Po prostu chcę WIĘCEJ
OdpowiedzUsuńBuziaki
Ciekawie się zapowiada. Nie wiem o czym to, ale chce przeczytać. Wiesz, co mi się najbardziej podoba? Początek. To jak opisujesz temperaturę otoczenia. Tak jakby właśnie zaczynała się opowieść życia pewnej osoby, która przeszła w swoim życiu pełno zła.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy, kocham <3333