J. Gaarder " Przepowiednia Dżokera " < Karzeł o zimnych dłoniach >

   Upłynęło sześć lat od chwili, kiedy... 

- Kiedy co? - zapytał sam siebie. Wstał z krzesła, rozciągnął obolałe mięśnie i ziewnął potężnie. Spojrzał na zegarek wskazujący trzecią godzinę nowego dnia oparł się o szafkę i okrężnymi ruchami kciuka i palca wskazującego rozmasował czoło.

- Boże, co ja tu jeszcze robię? - pytanie pozostało bez odpowiedzi, której mężczyzna wcale nie oczekiwał. Przeleciał nieprzytomnym wzrokiem po beżowych ścianach pokoju, drewnianym łóżku na którym spała jego żona, ciemnobrązowej, wypchanej szafie, dumnie prezentującym rzeźbione nogi biurku i stojącym na nim monitorze włączonego komputera, aż w końcu jego wzrok napotkał na swojej drodze ogromne okno i drzwi na balkon. Bez zastanowienia nacisnął klamkę i wyszedł. Jego nagie ramiona otulił zimny wiatr wiosennej, szwajcarskiej nocy.

- Co ja tu w ogóle robię?! - wykrzyknął.
 
   Lepiej nie zbliżać się do pisarza, kiedy jego bóstwo zwane weną twórczą mu się objawia, kiedy jednak owe bóstwo decyduje się na separację, skutki mogą być porównywalne do huraganu szalejącego w centrum Nowego Jorku. W więzieniu zwykło się zamykać morderców, pedofili, złodziei... Nikt nie pomyślał natomiast, żeby zamknąć tam prawdziwych psychopatów. Owi psychopaci rozmawiają ze swoimi wymyślonymi postaciami; znęcają się nad nimi psychicznie jak i fizycznie, maltretują, okradają, wykorzystują, a nawet uśmiercają. Owi szaleńcy sami siebie zwą pisarzami. Jak to ujął kiedyś ktoś mądry: " My pisarze jesteśmy mordercami ". I miał rację.
                           ***

   Spojrzał w górę, na usiane gwiazdami niebo, a potem w dół, na wioskę oświetloną elektrycznymi lampami - swoją drogą, wyglądała jak drugie sklepienie niebieskie, z tą małą różnicą położenia. Zaczęło się już przejaśniać, więc światła powoli gasły a blask meteorów zanikał; Słońce zaczęło swoją codzienną wędrówkę po horyzoncie.
  Gapił się na gasnący księżyc i czekał. Na co czekał? Na nic. Roztarł zdrętwiałe od zimna ramiona i wrócił do pokoju. Drżącymi rękoma wysunął szufladę i wyciągnął zeń papierosa. Potarł łebkiem zapałki o draskę. Iskra rozjaśniła na chwilę ciemne pomieszczenie i zgasła, podpaliwszy tytoń. Mężczyzna zaciągnął się dymem.

- Znowu będziesz tu dymił... - to był bardziej wyrzut niż pytanie. Chwilę pòźniej poczuł czyjeś ręce wijące się wokół jego szyi i ramion. Proste, miodowe włosy przy każdym jej oddechu łaskotały go w plecy, a biała kołdra osunęła się na ziemię tuż pod ich stopami.

- Owszem, będę.

- Jostey... - westchnęła - Świat się nie zawali, jeśli zrobisz sobie przerwę...

Wypuścił chmurę dymu z ust.

- Owszem, zawali.

Zakasłała.

- Mógłbyś choć raz mnie posłuchać, w nocy jak n o r m a l n y  człowiek położyć się spać, a rano zjeść z nami śniadanie i pójść z dziećmi nad jezioro. One prawie w ogòle cię nie widują... - westchnęła - Mógłbyś chociaż raz odpuścić.

- Owszem, mógłbym.

- Jostein! Jesteś po prostu...!

- Tak? - odwrócił się i ścisnął jej ramiona, a jego głos stał się lodowaty - Jaki jestem? No powiedz! - nalegał - Mów!

- Milczysz - kontynuował - Jestem egoistyczną, zapatrzoną w monitor, szowinistyczną świnią, i taki już będę, a ty jesteś idiotką która o tym wiedziała, ale mimo to dała się zaobrączkować!

- Wiesz, dlaczego? - wyszeptała po chwili - Bo tę świnię kocham.

- Przepraszam... Ja... Po prostu... Mam dosyć - westchnął - Sponsor do końca tygodnia wymaga jakiegoś planu, chociażby maleńkiego prologu a ja... A ja nie wiem! Nie chcę! N i e p o t r a f i ę!

Usiadł na łóżku i ukrył głowę w dłoniach. Kobieta usiadła obok, oparła się na jego ramieniu i pocałowała w policzek.

- Coś wymyślisz. A teraz się połóż...

                             ***

Obudziło go rytmiczne stukanie do drzwi tarasowych. Jęknął niczym potępieniec i zawinął się w kołdrę, a kiedy nie ustało, rzucił w szybę poduszką, zbijając po drodze mały wazonik. Po chwili wstał z łóżka i ruszył w kierunku, z którego pochodził odgłos. Nie po to, żeby otworzyć - poszedł po poduszkę. Wrócił do łóżka i ułożył się wygodnie. Pukanie nasilało się, a mężczyzna nieudolnie próbował je ignorować. W końcu wstał i podszedł do drzwi. Przeraził się, kiedy zobaczył za szybą nienaturalnie bladą twarz niskiego chłopca w błazeńskiej czapce z dzwoneczkami, ale jednak otworzył. Łudził się, że to może jakiś dzieciak zgubił się w górach. Karzełek wyciągnął do niego lodowatą rękę i powiedział skrzekliwym głosem:

- Chodź ze mną, Bracie Dżokerze!

A pisarz, nie wiedzieć, czemu, poszedł za nim.
   
   Zdążył tylko na szybko włożyć na siebie spodnie, buty i szlafrok i zanim się obejrzał zbiegał już po zboczu góry aby po chwili dogonić nieproszonego gościa i znaleźć się na małej plaży okalającej zimne wody jeziora. Wtedy karzeł, który sam siebie nazywał Dżokerem, streścił mu pokrótce całą historię. O tym, jak Hans Piekarz jako jedyny przeżył katastrofę statku i obudziwszy się w szalupie, wśród wzburzonych wód Pacyfiku cudem trafił na wyspę, nie zaznaczoną na mapach. O tym, jak owa wyspa magicznie się powiększała, a marynarza przywitały karzełki podobne do kart do gry. O tym, jak zaprowadziły go do Frodego, który opowiedział mu prawdziwą historię Wyspy, o tym, że karzełki powstały z talii kart, a właściwie z jego wyobraźni. O tym, że potraciły rozum pod wpływem Purpurowej Oranżady, a jedyny Dżoker patrzył zbyt wnikliwie i za dużo widział. O tym, jak Frode okazał się być jego dziadkiem. O Wielkiej Grze Dżokera, pękaniu wyspy od środka, Tęczowych Rybkach i ucieczce wraz z Dżokerem. Wreszcie o tym, że cała ta historia została spisana przez uwikłanego w tą historię Hansa Tomasa, który szukał matki i nie dotrzymywał obietnic. I o tym, że Hans Tomas ciągle czeka. Na niego.
   Po chwili, którą dał mu Dżoker na przyswojenie sytuacji, zobaczył podetknięty mu pod nos kieliszek z mieniącą się wszystkimi kolorami oranżadą.

- Wypij - polecił karzeł.

Jostein zawahał się, ale już po chwili poczuł smak gruszki w kolanie i wiśni w łokciu. A potem...
   
   Potem mężczyzna obudził się w swoim łóżku, nadal czując smak maliny małym palcu. Pod oknem nadal leżał zbity wazonik, a drzwi były otwarte na oścież. Następnego dnia pojechał do Dorfu, gdzie sześćdziesięcioletni mężczyzna bez słowa dał mu klucze do swojej piekarni. Pisarz wraz z rodziną do końca życia sprawował nad nią pieczę, a kiedy pięćdziesiąt lat później do miasteczka zawitał młody chłopak, już wiedział. Dał mu książkę, którą polecił mu napisać karzeł o zimnych dłoniach i powiedział, że jeszcze się spotkają. Po kilku miesiącach młodzieniec faktycznie wrócił do Dorfu, gdzie stary pisarz przekazał mu pieczę nad piekarnią tak, jak jemu niegdyś przekazano, opowiedział całą historię, pokazał setki Tęczowych Rybek na strychu i dał mu skosztować Purpurowej Oranżady. Kiedy przepowiednia się wypełniła, zmarł w spokoju, w swojej starej chacie na uboczy, odziedziczonej po Hansie Tomasie, który z kolei odziedziczył ją po Ludwiku, który z kolei odziedziczył ją po Albercie, który odziedziczył ją po Hansie Piekarzu... Zaraz po nim w chacie zamieszkał Zygmunt, następny strażnik tajemnicy. A Dżoker? Pewnie nadal krąży po świecie i zadaje ludziom pytania, na które nie potrafią odpowiedzieć...

_______________________________________





Prezentuję Wam opowiadanie napisane na Polski, które uznałam że jest na tyle dobre, że ten cały czas nad nim spędzony i wszystkie wyzwiska na polonistkę o trzeciej w nocy, kiedy to kończyłam to opowiadanie na następny dzień nie mogą się zmarnować. Więc jest. 
I mam takie pytanko: wolelibyście zalinkowane piosenki do poszczególnych rozdziałów czy playlistę? 
                                                                                                     Vayentha 

EDIT: Szef wszystkich szefów, a raczej szefowa doceniła kilkanaście godzin mej pracy o chlebie i wodzie i dnia dzisiejszego wpisała do tajemniczego kajecika magiczną liczbę 6! ^^

Komentarze

  1. Opowiadanie jest ciekawe, inne, ale momentami go nie rozumie, ale spoko mi się podoba. Jak wiesz lubię takie mroczne i ciekawe opowiadania. Gdy przeczytałem o tym karle miałem wrażenie, że on zabije, pożre, rzuci klątwę na bohatera, ale zaskoczyło mnie, gdy dał mu tajemnicę, której nie zrozumiałem. No, ale mi się podoba ;*
    Czekam na inne one-shoty i rozdziały.
    ~Pozdrawiam AvengingAngel

    OdpowiedzUsuń
  2. Urocze opowiadanko, muszę przyznać. Nie do końca rozumiem fabułę. Ale się wciągnęłam. Chyba najbardziej ze wszystkiego podobał mi się opis wschodu słońca. Opisałaś go z taką lekkością i naturalnością.
    Nie wiem już, co ci pisać. Lubię one - shoty. Ten jest bardzo udany :* Czekam na więcej owoców Twego natchnienia.
    Kocham cię kochanie moje!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję 6 =D Bardzo ciekawe opowiadanie! Nie dziwię się, że dostałaś 6 :)
    Pani nie miała innej możliwości :'D
    Bardzo fajnie się czyta i mocno wciąga ;)
    Pozdrawiam!

    PS: Zdrowia! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Widzisz jakieś błędy? Napisz. Dopiero uczę się obsługi klawiatury, więc każda pomoc bardzo się przyda, a konstruktywna krytyka w dzisiejszym świecie jest na wagę złota. Nie ma drugiej rzeczy, która tak bardzo motywowałaby mnie do czegokolwiek, jak widok komentarza oczekującego na moderację, więc jeśli już i tak zmarnowałeś swój cenny czas na przeczytanie tych śmieci powyżej, poświęć minutkę na napisanie komentarza, niech się dziecko cieszy ;)

Popularne posty