< Avatar: the legend of Kim > Rozdział II: Zeszłoroczny śnieg

 
 ***

Kim szła główną drogą miasteczka, pokrytą śniegiem, gdzieniegdzie rozjechanym przez koła wozów i rozdeptanym przez dzieci idące do szkoły, zostawiając za sobą odciski butów, małe ślady jej obecności na świecie. Weszła do lasku, obsypanego obficie białym puchem, na ścieżkę prowadzącą nad rzekę i rozejrzała się dookoła, na stare, podniszczone drzewa, zwierzęta patrzące na nią strachliwym wzrokiem i zmarzniętą, zaśnieżoną ziemię. Spojrzała w górę i popatrzyła w jasne niebo, na tle którego ptaki urządzały sobie gonitwy; nie szukała tam jednak słońca, tak jak inni. Szukała odpowiedzi na dręczące ją pytania. Kim są ci ludzie? Jakie intencje na prawdę ma Che? Dlaczego ona? Co powinna zrobić? Co chce zrobić? Jak? Jak zaufać ludziom, których zna od niecałej godziny, na tyle by porzucić rodzinną ziemię i ruszyć w podróż, która prawdopodobnie zupełnie odmieni jej życie? Te, i dziesiątki innych pytań zamęczały jej biedną głowę. Nie cierpiała nic nie wiedzieć. Dotknęła swojej twarzy opuszkami dwóch palcy; pod wpływem ich ciepła poczuła żywy ogień, pochłaniający jej ciało. Mimo iż mężczyzna ją uzdrowił, oparzenia były trudne do zniesienia; każdy dotyk wrażliwej jeszcze skóry był jak bat na gołe plecy. Ruszyła dalej.
Ktoś z tyłu podbiegł do niej, opierając się o jej ramiona skoczył do przodu i zatrzymał się.

- Można wiedzieć, co dziecko robi samo w lesie?

- Nie nazywaj mnie dzieckiem - odburknęła.

- Cóż za miłe przywitanie... - zamruczał pod nosem Hiroshi. Hiroshi to był najlepszy przyjaciel dziewczyny; niezbyt wysoki brunet o ciemnoszarych oczach, w których zawsze gościł optymizm, czego nie można było powiedzieć o Kim. Byli kompletnymi przeciwieństwami, ale zawsze się dogadywali.

- Co się tym razem stało, panno wiecznie niezadowolona, co? Czyżby znowu jakiś lokalny pijaczyna znowu wyznał ci miłość? - spytał, trochę ironicznie, wskazując na wielką śliwkę na jej twarzy. Dziewczyna przewróciła oczami. Nie uwierzy mi. Zresztą, ja sama sobie nie wierzę. Poszła do przodu, ignorując chłopaka.

- Ach, tak. Znowu księżniczka ma swoje fochy, co? W pordku. Będziesz coś chciała - Kimi wiedziała, że przyjaciel udaje. Znała go na wylot.

- Nie marnuj energii, chłoptasiu. Wiem, że to cię zżera. Nic ci się nie stanie, jak trochę poczekasz. Najwyżej ci ten uśmiech zejdzie wreszcie z twarzy - uśmiechnęła się z przekąsem. Chłopak uniósł jedną brew. Nastolatka już wiedziała, że coś knuje. Mimo to, szła dalej, tyłem do niego, chociaż wiedziała, że źle się to dla niej skończy. Po kilku chwilach, kiedy już myślała, że spasował, coś uderzyło ją w plecy. Obróciła się i dostała śnieżką w brzuch. Potem kolejną. I następną. I jeszcze jedną.

- O ty! O, nie, nie, nie, nie! - zaśmiała się i zaatakowała. Bombardowała go śniegiem, kulka po kulce. Podbiegła do niego i wtarła mu garść zimnego puchu we włosy. Otrzepał się jak mokry pies, i wrzucił jej śnieżkę za szalik.

- Tak się nie ucz! - pogroziła mu żartobliwie palcem. Doprowadziła swoją szyję do porządku. Nachyliła się, zebrała odpowiednią ilość śniegu, i we właściwym momencie wskoczyła mu na plecy. Cała garść zimnej masy wylądowała pod jego kurtką. Hiroshi próbował zrzucić dziewczynę z pleców, ale... coś " nie pykło " i w efekcie obydwoje przewrócili się na ziemię. Nie bolało. Pół metra opadów zamortyzowało upadek. Spojrzeli na siebie, i zaczęli się śmieć do rozpuku. Obydwoje leżeli plackiem na błocie pośniegowym i dyszeli ciężko, nie mogąc złapać tchu przez ciągłe napady głupawki.   
 Kim zamknęła oczy; właśnie tego potrzebowała - oderwania od rzeczywistości. Teraz było o wiele lepiej. Ze świeżym umysłem mogła lepiej przeanalizować swoje położenie. Jeśli pójdę, mam zostawić tu wszystko? Babcię, dom, szkołę... jego? -spojrzała na bruneta, z nutką smutku. Co raz bardziej brała pod uwagę, że pojedzie z Che. On niewątpliwie był kimś z gatunku mistrza, a Y'ng swego rodzaju stażystką. Razem, mieli ją chronić i pomagać. Nie wykluczała że im zaufa; nie wykluczała też, że nie. Ale na pewno nie może zostać. Nie może narazić babci, Hiroshiego i innych bliskich jej osób na atak tych bandytów, z jej powodu. Właściwie to tych bliskich osób było niewiele; tylko oni i Kayla, koleżanka ze szkoły. Tak czy inaczej, musi wyjechać. Nie chciała być tym powalonym avatarem, na tym powalonym świecie, wśród tych powalonych ludzi! Nie miała wyjścia.
Powrót do rzeczywistości zapewnił jej przyjaciel. Szybkim ruchem przycisnął jej ręce do ziemi i usiadł na biodrach dziewczyny. Przybliżył swoją twarz do niej. Czuła jego ciepły ( gorący! ) oddech na swojej twarzy. Chłopak nieświadomie sprawiał jej katusze, ogrzewając powietrze wokół jej poparzonego ciała. Łzy napłynęły do jej oczu - natychmiast je zamknęła, nie chcąc okazywać słabości. Niech on przestanie! Zamiast tego, przybliżył się jeszcze bardziej i szepnął jej do ucha, ze złośliwym uśmieszkiem: A teraz powiesz mi, o co chodzi...?  Teraz, to myślała, że go zabije. Żartował sobie z niej,  a ona już się tym przejęła. A może... może liczyła na coś innego? Nieśmiała myśl wyleciała z hukiem z jej głowy, tak szybko, jak się pojawiła. Po prostu jestem zmęczona, tłumaczyła się sama przed sobą. Tak. Poranny atak zszargał jej, już i tak nie do końca sprawne, nerwy. Tak czy inaczej, wściekła jak stado bizonów zrzuciła go z siebie, założyła już dawno zgubioną czapkę i stanęła nad nim, niczym kat nad ofiarą.

- Chcesz wiedzieć, co się stało? CHCESZ WIEDZIEĆ, CO SIĘ STAŁO?! PYTAM! - Hiroshi kiwnął głową twierdząco, i tym razem powstrzymał się od jakichkolwiek uwag. Szczególnie od tej, iż prawdopodobnie wyrwała mu śledzionę - Więc dzisiaj rano do mojego domu wprosiło się dwóch pacanów, którzy zaatakowali nas ogniem i ziemią, podpalili mi włosy - nie wiem, czy zauważyłeś, i przewrócili osiemdziesięcioletnią babcię! Ponadto, w ten sposób dowiedziałam się, że jestem avatarem, zyskałam nerwicę i poparzenia drugiego stopnia, a jakiś wędrowny starzec Che i jego asystentka chcą mnie zabrać w podróż " W  osiemdziesiąt lat dookoła świata" z której wrócę zupełnie inna, jeśli wogóle! To się stało!
Wykrzyczała się. Negatywne emocje, zbierające się w niej od rana, wreszcze znalazły ujście. Tylko... trochę głupio jej było, że wyżyła się na swoim przyjacielu. Hiroshi był dla niej... praktycznie wszystkim. Przyjacielem, doradcą, oparciem, starszym bratem, pochłaniaczem jej łez. Po prostu był. 
Teraz był w szoku. Że co ona powiedziała?! Żartuje sobie. Na pewno żartuje. Kim? Avatarem? Wolne żarty. Już widział, jak ona opanowuje wszystkie cztery żywioły. Przez dziesięć lat uczyła się samej magii ziemi. I nie nauczyła. Same nawet podstawy przychodziły jej z trudem. Za to metal - to on był jej żywiołem. Zabawne, że nie potrafiła opanować początków, a jedna z najtrudniejszych sztuk była jej tak bliska. Nikt tego nie rozumiał, nawet ona sama. No bo przecież... jak? Nie ważne. Ważne, że w tej chwili sobie z niego żartowała. Tyle że, widział łzy w jej oczach kiedy to mówiła. Widział w nich wściekłość, na cały świat. I widział smutek. Nie, to niemożliwe. Całkiem namieszała mi w głowie, mendoza mała. A jeżeli ona jest avatarem, to świat czeka zagłada. Raava nie jest taka głupia. Nie chodziło mu o to, żeby jej dogryźć; nie chodziło mu też o to, aby wyrobić sobie o niej jak najgorsze zdanie, myśląc w ten sposób. Po prostu znał ją aż za dobrze, i wiedział jak bardzo nieporadne i podatne na wpływy jest to maleństwo. Maleństwo. Dla niego nadal była tą małą dziewczynką, którą męczyli chłopcy ze starszych klas, nadal była tą dziewczynką, ktòra na przerwach dzieliła się z nim śniadaniem, gdy zapomniał swojego, czekała po szkole, gdy zostawał aby odpracować karę za bójkę z Suzukim; nadal była tą dziewczynką, z ktòrą godzinami ślęczał nad matmą, starając się wlać jej coś do głowy. Była jego ukochaną, małą Kim. W jej domu uznawany był za członka rodziny; jej babcię nazywał swoją. U niego, dziewczyna była jego małą siostrzyczką, której los mu poskąpił. I chociaż pod żadnym względem nie była już malutka, on nadal się nią opiekował, choć tej opieki już dawno nie potrzebowała. Pamiętał, kiedy chwaliła mu się pierwszą swoją rzeźbą; zamiast zobaczyć tam kupę złomu, jak inni, zobaczył jej uśmiechniętą od ucha do ucha buzię i dumę, która malowała się w jej oczach. Plus białe ząbki, kiedy ziewała po nocy spędzonej nad pracą. Mimo, że był tylko dwa lata starszy, dumny był z niej jak z córki. Była jego kochaną, malutką istotą, jedyną taką śliczną, słodką i niewinną na świecie. Chciał dla niej jak najlepiej, ale ona nigdy tego nie rozumiała, i odbierała to za atak na jej wolność osobistą. Przecież to dziecko nie może być avatarem! W ogóle, od kiedy ja biorę na poważnie wszystko, co ona mówi? Chyba mnie pogięło. Ją pogięło. Nie. To mnie. Ja wierzę w każde jej słowo. Hiroshi również wstał z ziemi, chociaż podobno silniejsza strona zawsze siedzi. Nie jestem żadną silniejszą stroną, pomyślał. 

- Żartujesz sobie ze mnie. I to na takie tematy. Kim, myślałem że jesteś dojrzała, że już wyrosłaś z tych czasów, kiedy każdy z nas myślał, że jest avatarem... 

- Ale ja nie żartuje, Roshi - przerwała mu. Nie lubiła zwracać się do przyjaciół pełnym imieniem - Roshi to było coś w rodzaju zdrobnienia - Wiedziałam, że mi nie uwierzysz. Po co ja ci to w ogóle mówiłam? - przewróciła oczami. Nigdy jej nie wierzył. Zawsze miał swoje, odmienne zdanie, i bronił go, nawet gdy okazało się fałszywe. Chłopak spojrzał na nią z politowaniem.
- Będziesz to ciągnąć w nieskończoność, prawda? Tak samo jak twierdziłaś, że nie jesteś magiem, kiedy pani Wu próbowała wpoić ci podstawy; twierdziłaś, że to znęcanie się nad zwierzętami i próbują dokonać niemożliwego.

- Ale to było... dziewięć lat temu, a poza tym... - zmieszała się. Tak. Miał powody, żeby jej nie wierzyć; ale to jeszcze nie znaczyło, że miał jej nie wierzyć. To co powiedziała, dla wszystkich liczyło się jak zeszłoroczny śnieg.

- Poza tym... teraz to jest prawda, Hiroshi! Po co, w takim razie miałabym ci to mówić? I co, jeszcze powiesz, że sama sobie poparzyłam twarz i podpaliłam włosy, co?

- Nie wyglądasz na poparzoną... - zaczął ostrożnie. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Wymyśliła całą historyjkę, podbiła sobie oko i podpaliła włosy żeby go nabrać? Nie. Aczkolwiek, mogła równie dobrze zrobić to, rzeźbiąc do nocy.

- Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę - mruknął, bardziej do siebie niż do dziewczyny. Pociągnęła go za rękaw, w stronę swojego domu.

***

- Idioci! Powierzyłem wam tak proste zadanie, a wy nawet tego nie umiecie zrobić dobrze! 

- Ale szefie... - mężczyzna niezdarnie próbował ratować swój tyłek.
 
- Przecież ona jest a v a t a r e m - wtrąciła Liz, kładąc nacisk na ostatnie słowo - Mogłeś wysłać tam ze mną kogoś innego. Ten pacan wszystko zniszczył - wykrzywiła się w stronę Huna. Ten przejechał wskazującym palcem po swojej szyi. - To jego wina. Poza tym, do takiej akcji trzeba się przygotować, to zajmuje dużo czasu. I jeszcze Che i jego banda...

- Milcz! Ona jest avatarem, tak? Zepsuliście wszystko! Ten dzieciak nawet o tym nie wiedział! Na tym polegał cały nasz plan! Wiecie, co to takiego ' element zaskoczenia' ? Ona nie miała nic wiedzieć. N i c  a  n i c. A Che ty już w to nie mieszaj. On w ogóle nie był w to zamieszany. Spapraliście to, zanim pojawił się w polu widzenia. To dziecko, tak podatne na wpływy, teraz już nam nie zaufa. Miała być naszą bronią. Myślałem, że sprostacie tak infantylnemu zadaniu!

- Ale szefie...

- Żadne ale! Zawiodłem się na was obydwu. Zejść mi natychmiast z oczu! - obrócił się tyłem do nich - Jutro macie być już poza Twierdzą. Trzymajcie się od niej z daleka!

- Szefie!

- Wyprowadzić ich. Wyprowadzić, powiedziałem!

Doon Ting wyszedł szybkim krokiem z pomieszczenia. Zostawić idiotom ważne zadanie...  Szedł z rękoma złożonymi z tyłu, a jego długie, ciemne włosy co rusz obijały się o skraj czarnej szaty. Wpatrzony w płytki, nie zauważył ruchu w kącie wielkiego okna. Myślał, co dalej? Te dwie bezmózgie masy zepsuły całą misję. Misję, ktòra miała zapewnić mu sławę na jeszcze długo po śmierci i godziwe zarobki na zasłużonej emeryturze. Uśmiechnął się na myśl o najdłuższych wakacjach życia. Słońce, plaża, wino, piękne kobiety i jego rezedencja nad morzem. Coś zaskrobało nad jego głową. Mysz. Doon nigdy nie był zbyt czujny. Ciepłą posadę szefa zapewnił mu ojciec - były Brat Przełożony. Wszyscy mówili do siebie per Brat. Podobno miało to związek z korzeniami Twierdzy, wywodzącej się od Zakonu Czerwonego Lotosu; podobno Doona średnio to obchodziło. Nie wiadomo nawet, czy to w ogóle był zakon; jedni mówią zakon, drudzy stowarzyszenie, jeszcze inni porządek. Teraz to już była tylko jedna, światowa organizacja.
Doszedł do drzwi jednej ze swoich komnat i włożył klucz w jedną z dziurek. W tym samym momencie ktoś spadł mu na plecy. Nie zdążył nawet krzyknąć, bo napastnik włożył mu mok dłoni do ust. Wepchnął go do pokoju i kopnął w róg pomieszczenia. Zakluczył drzwi i przyparł do Tinga, cały czas zatykając mu usta i trzymając ręce. Szybkim ruchem porwał ze stołu pergamin, kałamarz i pióro, aby zaraz rzucić je szefowi przed twarz.
-Pisz! Ja, brat przełożony Doon Ting...

***
 - ... uroczyście oświadczam, iż czując, że koniec jest mi bliski, a nie mając przy boku potomka, który mógłby mnie zastąpić, postanowiłem ostatnimi siłami spisać tą oto, ostatnią moją wolę. W dniu, kiedy ciało moje dokona żywota, a dusza opuści te doczesną skorupę, w osiemnaście godzin po mojej śmierci, jak każe zwyczaj, obowiązkiem waszym, moich współbraci i towarzyszy w niedoli jest inicjować nowego władcę. Będzie nim niejaki brat Huang He, który jest ze mną do końca, w chwili gdy w agonii leże na łożu śmierci, która niezwykle jest mi miła. Z bólem serca piszę te ostatnie moje słowa. Bracia, żegnajcie. Na zawsze - mag powietrza zawiesił głos.
- To straszne! Brat Doon... nie żyje?
- Tak. Ja... pobiegłem po pomoc i... jak wróciłem... było już tylko to -  wskazał na list. Spuścił głowę w udanym smutku.
- Nie obwiniaj się, Huang. Byłeś przy nim do końca. Jutro zostaniesz naszym szefem. Nagrodził cię obficie... - poklepał go po plecach. Huang tylko uśmiechnął się z przekąsem. Byłem do końca.


Komentarze

  1. Wowowowowo... najbardziej podobał mi się opis przeżyć Hiroshiego. Naprawdę bardzo mi się podobało. Był taki prawdziwy, a zarazem smutny i wesoły. Mogę go czytać 4376578436584365843765784356436 razy i mi się nie znudzi.
    Co do reszty zapowiada się świetnie i ciekawie. Nie mogę się doczekać następnej części. Życzę ci dużo weny i chęci.

    ~Ave (AA)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Widzisz jakieś błędy? Napisz. Dopiero uczę się obsługi klawiatury, więc każda pomoc bardzo się przyda, a konstruktywna krytyka w dzisiejszym świecie jest na wagę złota. Nie ma drugiej rzeczy, która tak bardzo motywowałaby mnie do czegokolwiek, jak widok komentarza oczekującego na moderację, więc jeśli już i tak zmarnowałeś swój cenny czas na przeczytanie tych śmieci powyżej, poświęć minutkę na napisanie komentarza, niech się dziecko cieszy ;)

Popularne posty